*** (Idę po dnie Wszechświata...)
jak po nierównym chodniku,
w dzień, który zaczął się ode mnie
i na mnie się skończy, niczym
trajektoria typowej planety, albo
drewniana karuzela z konikami
goniącymi swe namalowane ogony.
Pół wieku temu, jadąc na takim koniku,
nie zastanawiałem się dla kogo
i dla jakiego powodu moja pamięć
zachowa te obrazy, razem z balonikami,
smakiem obwarzanków i lodów
śmietankowych. Co zrobić z obfitością
jarmarcznych szczegółów, szaloną
i bezinteresowną, jak tamten śmiech
bliskich mi osób, który wciąż słyszę,
chociaż ich prochy milczą od dawna...