Ludwig van Beethoven pisze ostatnie kwartety smyczkowe
powstać muzyka,
w której będzie siła?
Ależ tak Maestro!
Właśnie wyruszają dorożki,
w które z trudem wprzęgnięto
znarowione konie.
Pędzą na zbity pysk,
jakby miały roztrzaskać się
niczym skrzypce
w rękach geniusza, który
dotarł do kresu.
Tymczasem to tylko ty,
w nieświeżej pościeli,
zapisujesz papier nutowy,
ręką wilgotną od potu.
Gdy w przyszłych wiekach
oni już czekają. Przyczajeni
w lożach, salach koncertowych
i gabinetach, płatni naganiacze
zachwytu. Ale czekają też inni.
Prawie święci młodzieniaszkowie,
zdziwieni, że dane im było
dotrzeć aż do tego miejsca,
w którym skończyła się pięciolinia,
a zaczęło piekło
przemalowane na niebo,
czy może odwrotnie?
Kto by je zresztą odróżnił?
Podobno umierałeś w zgodzie
z naturą, to znaczy
nad twoją głową
rozpętała się burza.