*** (Wyruszam skoro świt...)
w drodze, zanim podniosę się z łóżka,
w zbroi mocno zużytej
jak wyświechtany poetycki motyw.
Oczy twe wabią jak przed laty,
gdy Sancho szepce do ucha,
że grzebiesz w brudnym stawie
w poszukiwaniu śniętych ryb,
kosze napełniasz zgniłymi jabłkami,
a twój rechot smaga wszystkich
jak miotła wychudzonej czarownicy.
Kim bym był bez Ciebie, Dulcyneo,
popychaczem dni, wypełnionych
ponumerowanymi czynnościami.
Grajmy dalej w tą grę Dulcyneo,
udawajmy, gdy trzeba.
Właśnie ustawiam usta
do starannie zaplanowanego zachwytu.
Poprawiam odpadającą zbroję,
jeszcze podwiążę ją sznurkami i ruszam.
Ty schowaj miotłę i zęby śmierdzące rybami,
a otwórz szeroko swoje ciemne oczy,
może na ich dnie kiedyś zobaczę
dom na końcu drogi i Ciebie,
całą w zapachu młodego lata,
piękną jak koszyk poziomek
postawiony przed zwycięzcą .