Ostatnie spotkanie…
Szkło przeznaczenia, co jak miecz rozcina
ostatnie nitki nadziei i westchnienia.
Moje dłonie… widma, które nigdy nie dotkną Twojego oblicza,
a jednak czuję, że płoną od żaru Twojego ostatniego spojrzenia.
To nie jest pożegnanie… to przemiana.
W coś, czego nie nazwie żaden ludzki język…
W pieśń, hymn rozstania, który śpiewają gwiazdy, gdy gasną.
Zabieram Cię w sobie jak ślad światła.
Na dnie źrenicy, jak pieśń, która drży w powietrzu,
gdy umilknie głos i zniknie Twoje spojrzenie.
Nie szukaj mnie w miejscach, które kochaliśmy…
Bo odtąd będę wszędzie tam, gdzie powietrze smakuje wiecznością…
A cisza będzie miała kształt Twoich ust.
Gdy przyjdzie noc i poczujesz, jak mróz samotności osadza się na powiekach…
Pamiętaj — to nie zimno, to mój oddech, który pozostał na zawsze z Tobą.
A gdy Bóg zapyta, czemu me serce ma ranę, która nie chce się zagoić,
opowiem Mu o Tobie i o tym, jak pięknie było nie móc Cię dotknąć,
a przecież żyje tuż obok Ciebie…
Do zobaczenia… gdzieś… kiedyś.