Stali lokatorzy
Mam wrodzoną wadę – byle czego płaczę
a raczej płakałem. Dziś możesz mnie kopać, ranić, niemalże zabić
ja krzyknę, łzy nie zobaczysz
wszystkie wylewam na filmach animowanych.
Ciecz zamieniam na czyny, nadmiar emocji wyrzucam wrzaskiem
jeśli byłeś świadkiem mojego pęknięcia, nie łudź się że jestem martwy.
Zapanowałem nad własnym ciałem do tego stopnia,
że gubię się co i kiedy we mnie naturalne
próbowałem wyzbyć się uczyć, pragnąłem, by je demony ukradły
dziś nie potrafię się z nimi obchodzić, nie naprawisz tego co nienaprawialne.
Złe duchy przyszły jak chciałem, z wyraźnym zamiarem zostania na dłużej
do dziś wynajmują mieszkanie a ja dzielnie im służę.
Nie myślcie że przejęły mą duszę, to byłyby dla mnie wakacje
za lokum obrały mą głowę.
Gdybym mógł zgłosiłbym się po pomoc już dawno, ale gdzie?
Ksiądz stwierdzi opętanie, każdy myślący lekarz mnie zamknie, najdroższa mama się załamie.
Sam osobiście wymodliłem piekło, jak wielu wierząc, że jest puste, niewiele gorsze od życia na ziemi.
Wciąż tu jednak jestem, a otchłań przeniosła się do mnie
i ten sam ja muszę odesłać ją z powrotem
lub nauczyć się z nią żyć jak ze współlokatorem
samotnie.
Zmuszony by nienawidzić, odpychać każdą istotę
zbieram więc łzy z nadzieją, że zatopię piekło
nawet jeśli to znaczy, że razem z nim utonę
albo się nie uda i spłonę, stanę się demonem jak one
choć czuję jakbym dawno nim był…