Żółty bandyta
Dzień taki zwyczajny i powszechnia data
Ssę nikiedy liże krwawe swe kikuty
Smakując ze znawstwem godziny mijają
Nagle w jednej chwila całkowicie zgasło
Wstałem i wyglądam a nie ma już słońca
Nie ma moja wroga te żółte plugastwo
Nie ma dręczyciela kata i oprawcy
Pięść zacisłem w triumfie zalany radością
Już się go nie bałem moje jest zwycięstwo
Tej co moja postać rzucała nagością
Hańbą i zaszuciem i bólem i mdłością
Te klątwy co z ruin mój ducha ciskałem
Zgasiły cię bestio przepadnij na wieki
Gdy musząc uciekać w chaszcz przy sklepie spałem
Ty okazywałaś jak pluli mnie dzieci
Znowu się zapala wróg mój cały ożył
Upadłem bezwładnie i nokaut rozpaczy
Zło znowu jest góra radosne inaczej
Z pomieszania zmysłów śmieję się i płaczę