Szron
kiedy palcem w nim bezwstydnym
wiercisz, cedząc — gdzieś tam przecież
musisz być, chodź, kocham cię, wiesz?
Moje serce w ramę wrysuj
z beta-adrenolityków,
cienie czarne zostaw dla mnie,
jestem apatycznym błaznem.
Wszystkie stare luminacje
będą ze mną chyba zawsze,
przymknę drzwi, bo nieskończone
zza nich w moją stronę zionie.
I dobij mnie kiedy wreszcie
świat nie zdziwi nas już więcej,
patrz mi w oczy wtedy prosto,
miłość bywa wszak litością.