Mgły
tak cholernie rześki jak zwierzę,
że świat mógłbym zjeść na dwa kęsy,
w lustro warczę i szczerzę gębę,
a motyle i ptaki mi furda,
bo ja lepiej potrafię fruwać.
W chmurach niosę podówczas głowę,
jak sekwoje wfirmamentne mam nogi,
zamaszyste, siedmiomilowe
nad padołem przenoszę kroki,
szczypię słońce w nos rozgorzały
i zajadam niebieskie migdały.
W tym obłoki jak pianki marshmallows
i w ogóle wszystko jest pięknie,
lecz zbyt często też z rana nade mną,
niebo ciemne i deszcze o serce
bębnią smutną piosenkę we łzach,
i znów mgła wokół mnie, znowu mgła.