Na pewnego zwierza
Cegły się rudzą zachodem,
jak węgiel żarzy się miasto,
i mruczy to duże zwierzę,
wciąż niebezpieczne, choć senne,
i ziewa zębatą paszczą.
W niej kły wież, trzonowce bloków
krwisto się błyszczą zmierzchaniem,
a lśniące tysiące ślepi,
w których przegląda się księżyc
mrugają okien szybami.
Bucha z kominów jak z nozdrzy
dymem, co miesza się z nocą,
otula w opary skrzydeł
mostów ramiona złociste,
sznur ulic zwija jak ogon.
Chodnikiem, tym w gadzie łuski
na spacer, na spacer pójdźmy.