Kiedy
a słów szelest cieszy dłonie,
kiedy czasu skrzydeł cienie
oplatają mocno skronie,
wtulasz głowę w krągłość kolan,
oddech powstrzymując z lękiem,
nie chcesz za nic się obudzić,
zmiąłeś rąbek mej sukienki.
Biegam znów po łąkach marzeń,
maków aksamitność chwytam,
wianek plotę z twoich spojrzeń
i źdźbłem trawy go przetykam.
Czasoprzestrzeń zakrzywiłam
by nas, młodszych spotkać w raju,
znów za rękę cię prowadzić,
wprost do oliwnego gaju.
Ustom na spotkanie wybiec,
dłońmi przesiać pustki gorycz,
kiedyś wszystko będzie proste,
dnie wysyci wieczna słodycz.
Teraz jednak w codzienności
zanurzeni aż po łokcie,
cierpliwości wiadra nosząc,
przeganiamy chwile gorsze.