Kopanie ziemniaków
Ta opowieść jest pieśnią o miłości do niej.
Bruzdy długo się ciągną w równiutkie szeregi,
pod górę i na górce popod lasu brzegi.
Słońce swym jasnym blaskiem kładzie się na niwie.
Świt już dobry i baby ściągają leniwie.
Niosą kosze i worki i czekają trochę
by poranną słońce wysuszyło rosę.
Kopanie ziemniaków od tego się zaczyna,
że przyjeżdża specjalna kopaczka – maszyna.
Długo jedzie wzdłuż bruzdy potem się rozkracza,
zagłębia zęby w roli, o bruzdy zahacza.
Bierze ziemię z ziemniakiem na szerokość sita
ziemniaki są na sicie, ziemia dołem znika.
Dziewczyny mówią „ z chlebem” i ruszają żwawo,
przygarbione, schylone nad swoją dzierżawą.
Szereg ustał w szerz pola i schyliwszy plecy
wypucza ręce chciwe, grad ziemniaków leci.
Posuwają się wartko, maszyna zawraca
nim z trzeciej części zbiorą, szybko idzie praca.
Co dziesięć kroków wór stoi pełny od ziemniaków
Wnet wozy podjeżdżają z ekipą młodziaków.
Gdybyś był ze wsi, to byś pewnie wiedział
co dla niej znaczy ziemniak. Jest to król uprawy,
zbawienny dla człowieka, dla wódki, dla strawy.
Dobry dla inwentarza, łatwy do uprawy.
W kopcu wytrzyma do wiosny i wczesnego lata.
Teraz są chłodnie, przetwórstwo – wszystko dla ziemniaka.
Spróbuj o nim zapomnieć i cóż ci zostanie?
Kasze, chleby i kluchy no i w dołku ssanie.
Teraz gdy przyszły wozy rozgwar się zaczyna;
Dziewczyny do chłopaków, chłopaki do siebie
paplają, śmieją się, głupie żarty robią.
Aż jedna z drugą matka udająca srogą
"z chlebkiem”, "z chlebkiem” woła na swe podopieczne
Dziewczyny przytulają się do pola grzecznie.
Chłopcy z wozów skaczą i biorą się za wory.
Ładują je kopiasto, widać ciężar spory.
Wnet słońce staje jakby i przerwa w zbieraniu.
Traktor milknie i wszyscy idą ku śniadaniu
gdzie mech i trawa bujnie się panosi.
Chłopiec podaję rękę pięknej pannie Zosi
i prosi usiąść tu na mchu i matka podchodzi
i z koszyka rozdaje kanapki, piją piwo młodzi.
Sielanka nie trwa długo, wnet silniki ruszą
i chcąc, nie chcąc wszyscy też się ruszyć muszą.
Tyle już opisałem – patrzę gładkie pole
gdzie spojrzę bruzd już nie ma.
Daleko już zbieranie, na górze pod lasem
zbieracze to tylko punkty, połyskują czasem,
kłując niebo nad górką z rozległym tarasem.
W końcu słońce litośnie idzie za pagórki.
Wracają już zbieracze połączeni w czwórki,
trójki, dwójki, machając w mą stronę rękami
– tyś to się narobił! Choć już do dom z nami.
Wszyscy ciągną na szosę do wsi, wszyscy zgodni.
Trudno się wyprostować, rozpulchniona rola.
Szczęśliwie ziemniaki zebrane, z calutkiego pola.
Odchodzą, odjeżdżają. Cicho nad doliną.
Zmierzch nadszedł z nagła, jak zaczarowany
i srebrne i mgły znad strumienia jedwabiście płyną.
Krzyk sójki jeszcze słyszę i z zimnym podmuchem
też ku domom ruszę.
Ziemio nasza rodzinna, kraju urodzajów
jakim słowem Cię wielbić, toć jesteśmy w raju.
Nic zastąpić nie może tej naszej miłości
do Cię zwróconej dzisiaj i Bóg da, w przyszłości.