węzły powiek utkane w zaświatach
na ich supłach odbija się księżyc
blady świt wciąż całuje namiętnie
usta szorstkie, zwiotczałe na zapas
głowa ciężka zwieszona do kolan
pełna smutku cierpienia i żalu
buduje obszar nie do przyjęcia
w krainie snów, baśni i czarów
opada dzień jak dojrzała śliwka
czas obejmuje go swoim ramieniem
dziś nagi deszcz kuleje od rana
rozlewa smutek, aż po horyzont
gorzka przestrzeń powiela okrzyki
głośnym echem wtórują marzenia
posnęły łzy na wąskiej kanapie
leżą bez słów, są nie do zniesienia