Palce na wskroś
plamione jeżyn sokiem
ach... nie...
To atramentu posoka
czernią wybiela złe uczynki
co przez palce się podstępem
przedziera jak szalona
Rwie do przodu
pies potępiony
tępiąc wszystko i wszystkich
ten jeden co
słyszał setki bzdur
i miliony prawd
Czeka osamotniony
na prawdę ostateczną
na koniec odwilży...
Lecz gdzie ta prawda,
ach gdzie ona jest?
Ta nimfa powabna
gibka i świeża
niczym dziki bez
Marzanno utopiona
wyciągnij swe ramiona
i pochwyć moje słowa
co głoszą prawdy znane
już prawie zapomniane
że posoka z białych róż
nie odkupi czarnych dusz
A papier natchniony
inkaustem splamiony
wyznaje własne prawdy
a z kłamstwa plecie wianki
co rusz na innej głowie
kłaniają się po pas