MOJE NIEPOKOJE
Gwiazd promyki połapać z wysoka
Nim się nowy koszmar w nocy przyśni
Stopa omsknie się na stromych stokach
Wahadełko drga krwi pulsem czułym
Wychwytując serca niepokoje
Pajęczynę lęków znów rozprułem
Stąpam w próżnię i odrzucam zbroję
Snów alfabet wspak się porozsadzał
I nie sposób już ułożyć znaki
Aby z tego nie wyszła szarada
Albo inny galimatias jaki
Tępym tonem dźwięczy znana struna
O oktawę niżej lecą ptaki
Gdzie się skryła szczęśliwa laguna?
Dziś cumują przy niej tylko wraki...
Czy niezmienne jest już tylko morze
Deszczu kropla łzy imitująca
Nic co ludzkie się ostać nie może
Przed pożogą pękniętego słońca?
Raj zamknięty, pordzewiały sztaby
Los się garstką piasku nie obroni
Śmierć bezsenna, życia aby-aby
I żałobny skrzyp rajskiej jabłoni...
Czas zarzucić losu wór na plecy
W bezimienną powędrować drogę
I na bogów zbytnio nie złorzeczyć
I nie dzwonić pastuszkom na trwogę
Moje wiersze jak słupy milowe
Wyznaczają mych smutków wyżyny
Dzięki nim się chwytam za głowę
I wyrzucam z niej demony winy...
Lecz gdy spotkam ulotne pejzaże
Uczuć żywych na bladej pasteli
Może się i na uśmiech odważę
Nim roztopię się w najbielszej bieli...