Skazani bez winy
Chodź, pokażę Ci niebo
w łunie słońca zachodu
Ty zapytasz...
dlaczego?
wpuściłam Cię wtedy do ogrodu
zakazanego
z ciekawości
z przyrzeczonej miłości
z braku nieśmiałości
z deklaracji wieczności
z prostoty istnienia
z nieświadomości cierpienia
Leżąc pod topolą
dzieląc się dolą i niedolą
rozkoszując się łez solą
wyznaczając kierunek przyszłości busolą
kochaliśmy się w milczeniu
tracąc wszystko w oka mgnieniu
Topola ścięta
ciekawości ręce zaspokojone
miłość na pół zgięta
nieśmiałości fantazje już szalone
wieczności deklaracje podeptane
istnienie pod znakiem zapytania
cierpienie do naga rozebrane
my siedzący na pniu załamania...
boimy się bez słów
patrząc na leżącą gałąź topoli
nie śnimy już błogich snów
to nas tak bardzo boli
uzasadniony jest nasz lęk
u podstawy potężnego drzewa
mały, niepozorny
sęk