ŚWIĄD, BEZDECH I NATŁOKI
Padam z nóg zmęczony
Ale zasnąć nie mogę
Myślotok mnie porywa
Mielę raty trwogę
Noc kolejną zarywam
Na zmartwień pożogę
Już prawie zasypiam
Niewygodnie mi w nogę
Obracam się na bok
To znowu na wznak
I kręcę się, wiercę
Pół nocy już tak
Ciepło mi się robi
Sen mnie przytula
Bezdech mnie podrywa
Odpływ w głąb przerywa
Chwilę potem odlatuję
Objęcia snu czuję
Lecz czoło mnie swędzi
Na brwi krawędzi
Wybudzić się muszę
Żeby się podrapać
Zapadam się znowu
Zaczynam chrapać
Cóż kiedy raz jeszcze
Muszę się podrapać
Swędzi mnie za uchem
Drapię się po skroni
Wreszcie śnić zaczynam
Lecz budzik już dzwoni
I wyławia mnie gwaltem
Z marzeń zaświatów toni.
Już świta, czas wstawać
Podnoszę swoje zwłoki
Tak mnie bezdech dobija
Świąd i zmartwień natłoki