Un, deux, trois
Uderza w okna przenika ciało
Mokną sny, drogi, psy i skały
Rujnuje się to co z cukru powstało
Auto rozsypuje kawałki chmur
Na kocie łby zbrukane błotem
Lecz pozostał ten sam chemiczny wzór
Co bywa czystości kłopotem
Z pojazdu wychodzi młoda dama
Biegnie ku kolorom afiszy
Gdyż one właśnie niby niebios brama
Są odbiciem radości kliszy
Weszła do kawiarni okadzona wonią
Kupionymi przez siebie perfumami
Z gracją niby nimfa nad wodną tonią
Nie dotknięta jest ludzkimi skazami
Lokal rozkwita dźwiękiem chansona
Band dogrywa się swawolnie
Lecz ona jest nastrojem niewzruszona
I odchodzi mimowolnie
Stolik na nią czeka a wraz pewien pan
Wnet ją wita i rękę ucałuje
Chwila nie mija gdy prosi ją w tan
Tak krok za krokiem na parkiet kieruje
Przytulna kawiarnia obejmuje ich świat
Muzyka i ludzie to tylko tła
Do rytmu serca co jak makowy opiat
Wydziela jednostajne myśli "Un, deux, trois"