Memento Mori
Z tej wędrówki nie mam zamiaru już nigdy powrócić,
Idę więc śmiało przed siebie wydeptaną z dawien dawna ścieżką,
Dawno jest mi wszystko jedno,
Jakby nic zupełnie niczym nowym zaskoczyć mnie nie miało,
Tutaj nieważne jak wiele zdziałasz,
To zawsze za mało.
Wdech,
I wydech,
Zegar wciąż tyka,
Wciąż o jeden dzień bliżej końca,
Prędzej czy później z nas każdy,
Skończy z parą złamanych skrzydeł,
Spalonych w blasku czyjegoś wschodzącego słońca.
Żyjemy po coś konkretnie?
Stwierdzeniem to naiwnym jest,
Zrozumiałem to wreszcie zaprawdę,
Na chwilę - choć krótką - istniejemy,
Pojawiamy się i potem znikamy,
Odchodzimy z niczym,
Jak liście na wietrze,
Jakby echo,
Niosąc gdzieś hen daleko,
Swoją własną prawdę.
I tak w kółko:
Rodzimy się,
Żyjemy,
Umieramy ,
Jak ptaki w klatce zamknięte,
Nikt nie widzi tego, iż naprawdę donikąd zmierzamy,
Przemierzając pola naszych żyć bezkresne,
Jak niewolnicy swych pragnień,
Czy to szaleństwo zakończy się kiedyś wreszcie?
Już nie boję,
Nie waham się,
Zdążam łagodnie w kierunku tej ciemnej nocy,
Aby raz na zawsze już spocząć na dnie,
I zamknąć swe strudzone cierpieniem oczy.
Gdy wiatr poniesie duszy mej echa,
Fragmenty jej niczym szkła kawałki w pustce na zawsze rozsypując,
Ty nie poddawaj się,
Wciąż próbując,
I ty nareszcie pojmiesz tę odwieczną Prawdę,
Ona Cię wyzwoli i na wieczność ocuci,
Z kajdan egoizmu i ignorancji Cię uwolni,
Byś czasu więcej nie trwonił na marne,
Skupiając się na tym,
Co naprawdę jest ważne.
Bo z prochu powstałeś i w proch się obrócisz,
Lecz marnym początkiem zaledwie jest to naszej duchowej do Boga wędrówki...