w gardle mknących szyn...
oni wciąż stoją i patrzą w jedną stronę
Odyseusze betonowego lądu
zniewoleni śpiewem tramwajów czekają na światła
jastrzębie i bezwonne motyle
zmęczeni zwycięstwami oszołomieni sławą
napędzani głodem posiadania
wciąż na starcie i nie na mecie
czują zbliżający się koszmar codzienności
czas na maraton
prania mózgów w żelbetonowych kazamatach
nie wszyscy wracają do domu do dzieci żony i pokoju
pozostają na wyspie szczurów
w korporacyjnej klatce miłości
po szczeblach z rozkładem jazdy jadą
na ręcznej drezynie
w rozłożonych aktach sekretarki