w obliczu apokalipsy taki ten dzień będzie...
będzie jak zawsze
a koniec będzie początkiem
rozćwierkają się wróble na dachu
rozgdakają kury na grzędzie
piekarnia na rogu pachnące wypuści wici
w dzieży chleb urośnie
a drożdże zamkną powietrza
na parapecie krakowiaki wody wołać będą
pomidory czerwienią dojrzeją
kobiety zaczną wysiadywać zalążki życia
mężczyźni wstaną do pracy do żniwa
wierzba zapłacze nad stawem
kulawy na ławce się skuli
i przyśni sen o Wiktorii
dzieci wybiegną ze szkoły karuzelą zawirują
ruszy giełda pazernych rekinów
tramwaje pomkną po szynach
kiedy ona przyjdzie
ciemności nie będzie ani grzmotów
ani piorunów tylko słońce
/niech aniołowie zabiorą cię do nieba/
nikt nie zaśpiewa nie zagrają
trąby archanielskie domy nie runą
powodzi i ognia nie wznieci żaden wiatr
krzyż na Giewoncie stać będzie
obok strudzony turysta odpocznie
noc dzień słońce i księżyc
po sobie wstawać będą
a ziemia wciąż krążyć niezaprzestanie
bo dzień wcześniej
stary Bóg winnicy doglądał
rozkoszował się w piwniczkach sokiem
z najdorodniejszych szczepów
na chwilę wzrok odwrócił od nas
i zmordowany bukietem woni
w ten dzień przysnął
a żaden dzwon go nie obudził
taka ona będzie o jeden dzień dłużej