Zdążyć wysiąść ze snu przed pętlą...
— No, z całym szacunkiem, ale proszę wstać! — usłyszałam warknięcie. — Po jakiego diabła zajęła pani to miejsce?! Ono jest zarezerwowane dla konduktora.
— Jak mi wiadomo, bilety kupuje się w automacie. I od dawna bilety sprawdzają kanary.
— Ale jaki to ma związek? Jestem konduktorem w regionalnych pociągach i to miejsce mi się należy. I proszę nie przezywać rewizorów. Dziecinada, a nie poważna obywatelka.
Założyłam palcem stronę książki, w której byłam chwilę temu i przeszłam na wolne miejsce obok. Usłyszałam:
— Proszę nie zajmować miejsca dla obserwatora wagonu, panienko! Miejsce dla takich wiecznych studentów jak ty, znajdują się w drugim wagonie i są stojące. Pod tablicą z planem jazdy.
— Nie jestem studentką, a tym bardziej wieczną. Mam trzydzieści cztery lata! — zaprzeczyłam głośno kopiąc czubkiem buta puszkę po piwie toczącą się pod moje nogi. Jestem naukowcem.
— Miejsce dla ludzi z wyższym wykształceniem znajduje się tam — wskazała kobieta obok — w kolejnym wagonie.
Spojrzałam na nią, siedziała na miejscu z napisem: „dla operatora wózka widłowego”.
Przeszłam spokojnie do siedzenia dla naukowców i zobaczyłam, że jest już zajęte przez olbrzymiego jegomościa, czytającego „Raz do roku w Skiroławkach”
— Przepraszam pana — mówię grzecznie — to jest miejsce dla naukowca.
— No tak właśnie jest i nic pani do tego — odpowiedział. — Jestem profesorem i prowadzę badania nad somnambulizmem — spojrzał znad okularów — i dlatego usiadłem. — Pani pewnie jest tą lunatyczką tramwajową?... Od dawna poluję na panią.
— Co, śmiem wątpić, iż to miejsce jest dla pana. Bo w tym tramwaju, to ja jestem naukowcem. I ono mnie się należy.
— Taka mądra, to proszę pokazać dyplom wraz z załącznikiem.
Pokazałam i usłyszałam jęk:
— O, matko i córko! Co to za naukowiec?! — Z języka polskiego słabe dostateczne i...
— Bo, bo… — wyjąkałam — że, że nie wpisują oceny średniej, tylko ostatnią. A ostatni etap to składnia.
— Aha!. To tego już nie należy się uczyć!!! — huknął.
— Tak, powinnam, ale zaszła pewna okoliczność.
— Tak, a jaka?
— Nachyliłam się do jego ucha i coś mu szepnęłam.
— O, cholera! — Wstrząsnął się.
— I to jeszcze nie wszystko… okazało się, że ona wcale nie jest… — dokończyłam mu do ucha dalszą część opowieści.
Oburzył się okrutnie i po uspokojeniu nerwów powiedział:
— Widzę, że pani jest prawdziwym naukowcem, takim z jajami… i powinienem pani ustąpić miejsca, ale jest pewien szkopuł. Jestem paparazzo, ale na moim miejscu usiadła babcia i nie miałem serca ją stamtąd wyrzucić. Jeśli pani namówi ją na zmianę miejsca, chętnie ustąpię.
Ruszyłam w kierunku staruszki i zanim miałam coś powiedzieć, usłyszałam:
— Kochaniutka perełeczko, takaś młodziuchna i tak ładna. Przestałabyś się czepiać emerytów bez potrzeby, usiadłabyś w kąciku, tam na miejscu dla gospodyni domowej.
Rozgoryczona i wściekła stanęłam na miejscu dla wózków, a po policzkach pociekły mi łzy. Po zwróceniu uwagi, że to miejsce dla niemowlaków, przeszłam na przegub.
Po chwili w kierunku gapiów rzuciłam słowa:
— I po co uczyć się tyle lat i wciąż tkwić nad książkami?! Żeby jechać w tramwaju na miejscu gospodyń domowych.
— No, to znajdź sobie pracę! — krzyknęła pani z miejsca dla konserwatora powierzchni płaskich.
— Ale ja znalazłam, ale na moim miejscu usiadł ten… — nie skończyłam, gdyż
nagle odezwał się paparazzo:
— To może pani starsza rozwiąże ten problem?
— Z chęcią bym usiadła na miejscu dla emerytów, ale po pierwsze tam już ktoś siedzi, po drugie ja jeszcze dorabiam jako filetowaczka karpia w gospodarstwie rybnym. A takiego miejsca nie ma w tramwaju… dwa razy obchodziłam wte i wewte, i na darmo. — Jeśli pani nie chce być na miejscu gospodyni, to proszę usiąść na miejscu ciężarnej.
Wpadłam w szał i chciałam wysiąść na najbliższym przystanku, ale nim się przysunęłam do drzwi, zatrzymano mnie siłą i zaczęło się.
— A skąd taka pewna jesteś, serdeńko, że nie jesteś w ciąży? W tych czasach niczego nie można być pewnym, nawet tego, czy jest się kobietą czy mężczyzną? A po wczorajszej imprezie ręczysz za siebie? Poza tym owo miejsce jest puste, a to oznacza, że ktoś w tym wagonie musi być w błogosławionym stanie… Chyba że jeszcze o tym nie wie.
Wszyscy zwrócili się w stronę miejsca dla ginekologa. Wpatrzony w czasopismo SKALPEL udał, że nie słyszy.
Uległa i wypruta ze wszystkiego usiadłam i przejechałam do najbliższego przystanku we łzach. Wychodząc, zobaczyłam perskie oczko puszczone w moim kierunku od lekarza specjalisty i na dodatek wepchnął mi w dłoń wizytówkę.
Debil... — Pomyślałam.
Do mechanika już nie miałam siły pojechać. Weszłam do kawiarni i zamówiłam podwójne espresso i spory kawałek pijanego izydora. Z powagą w głosie usłyszałam:
— Radzę bezkofeinowe cappuccino i szarlotkę, bo używki zapewne szkodzą dziecku.
— Nie jestem w ciążyyyyyyyyyy!!! — wrzasnęłam.
Obudziłam się cała mokra na swoim tapczanie, z którego nikt mnie pewnie nie wyrzuci... Chociaż?