Anioły zwiały
pozamiatane.
Kiedyś też zwieję, rzucę nadzieję,
rano nie wstanę.
Tłuką się lustra o moją młodość,
zmarszczkom odbijam.
To takie płytkie, niczym dno butli,
winna przemijam.
Wielka to zdolność ciszy nie ranić,
gadaniem głupim.
Zamknąć się w swojej twardej skorupie,
z milczeniem trupim.
Patrzeć i słuchać i obserwować
tak bez wyrazu.
Wyjść poza ramy, malować barwy
swego obrazu.
Aniołów nie ma, siły im brakło
bronić mnie dłużej.
Patrzę na siebie jak na złudzenie
w niebytu chmurze.
Dzielę przez zero, mnożę prze zero-
-wszystko przez ze mnie.
Słońce wysoko, lecz noc mam w oczach,
każdego ściemnię.
Cóż więcej dodać, odjąć wypada
siebie jedynie.
Anioły zwiały, pióra zostały,
Anioły- świnie !