Łóna
Długsze dnie uż, pozietrze fejniejsze,
a grózki mogó stare gnoty w słónku wygrzoć.
Ciściuchne modre niebo, leciuchny zietrzyk i ptoszki do pospołu do roboty zaproszali,
tlo te muchy zbrzydłe - coby nie srali.
Jek bez pora dniów gorónc buł to potam grznioty z psiorunami.
Óma na łoknie gromnice zapolóno stoziała,
dzieciuki sia wtedy nie bojali.
Bakelitowa rozmowa mi się przyśniła.
Wszystko zaczęło się od dwóch wersów,
pospolite były i nie miały siły rażenia.
Już nie mogły być początkiem od którego wszystko się zacznie,
odtąd dotąd- kierunku już nie wybierze,
nie będzie gładkiego spełnienia.
Tam omijałam rafy wyświechtanych zwrotów,
wpadałam tylko w pułapkę gładkich słów.
Z każdą chwilą stawałam się potężniejsza.
Znów przyśniła mi się miłość.
Co Wiosną przychodzi i żadna kropka kończąca nie mogła szczęścia zatrzymać.
Abonent chwilowo niedostępny wciąż słyszę.
Zaduszam grzmiącą szarozimną głuszę.
Łóna- Ona
pozietrze- pogoda
grózki- dziadkowie
gorónc- gorąco
bez pora dniów- przez parę dni
grznioty z psiorunami- grzmoty z piorunami