A kiebi
A kiebi przydzie sia pomrzyć.
Mus ucierpieć nie trza, ani frasować.
Tlo cetelki brok znowój łukłodaj,
jedan bez drugygo wywolaj.
A pozamwczoraj dycjamber litanije spsiywał,
potam jun znowój dojrzaniał.
A za nim juli z augustam czerzaniał,
októlber z nowambram o cienie sia wadził.
Jenoż jenakszo uż puchnie pozietrze,
cołkam nie dozierzam eszcze.
Ziolne pólówry na niebzie tunele robzió
te kapyluszowe dangi kam só.
Oftyn łon z rum na rum te zietrze.
A może to tlo rózi psiyrsze licecki ?
A kiebi śniyrć poziesi bzioły pulecki,
Jam niczegój nie żol.
Mary do łoża połustozia w rzandzie,
nowygo roku uż nie bandzie.
A gdyby tak przyszło umierać,
Smutku nie ma i nie ma cierpienia,
tylko kartki wciąż układać trzeba
coraz to nowsze wciąż wyrzucać.
A jeszcze wczoraj grudzień litanie śpiewał.
a potem czerwiec znowu dojrzewał.
Za nim lipiec z sierpniem wciąż się czerwienił,
październik z listopadem o chłód się pokłócił.
Jakże inaczej już pachnie powietrze,
nie mogę uwierzyć jeszcze.
Wełniane swetry podniebne tunele
gdzieś są kapeluszowe tęcze?
Tam z miejsca na miejsce hej wietrze,
a może to róż drobne, pierwsze listeczki?.
A gdyby śmierć powiesiła białe półeczki.
Niczego mi nie żal
Sny tylko u łoża poustawia w rzędzie,
nowego roku już nie będzie.