Rezydentka spożywczaka...
Niewysoka. Wczoraj też stała.
Czasem coś mamrocze pod nosem, kręci się i wychyla głowę w kierunku
drzwi, kiedy ktoś wchodzi. Może liczy kobiety, może mężczyzn?
Czasem uśmiecha się do dzieci.
Rozmazanymi oczyma zagląda do miejsca, którego nikt nie dojrzy.
Nicość. Jej tylko znana.
Około pięćdziesiątki. Chyba? Łagodna.
Ze szczególną uwagą i niesamowitym skupieniem przygląda się sprzedawczyni i klientom.
Sprawdza każdy ruch. Potrafi tak stać godzinami. I jest bardzo przejęta swoją misją.
Kiedyś zapytała mnie:
Dalej tak pada deszcz?
Dalej.
Powinien już śnieg? Ale ziemia przygarnie całą wodę.
Dobrze, że... (zamyśliła się). A pani ma parasol?
Nie, nie wzięłam.
Ożywiona. Pożyczę pani?
Dziękuję bardzo. Mam kapuzę i niedaleko do domu.
Ona z ulgą...Uh, to dobrze, bo ja też nie wzięłam.
Wychodzę. Uśmiechamy się do siebie.
Tak niewiele potrzeba do szczęścia. Myślę.