Sto słówek... daleko było od tej żółtości ścian do jej cytrynowego (20)
Z budową ruszyli wiosną. Ziemię wykopali, fundamenty położyli. Domy rosły jak na drożdżach. On murarz, ona kucharka. Przyjechali budować miasto, dla siebie, dla innych.
Raz dziennie przynosiła chleb owinięty lnianą szmatką, z prześwitami, mąka pudrowała dłonie. Całował bochen i rwał palcami. Był taki głodny.
Wieczorem spoglądali na migające światła. Marzyli:
– A ściany w kuchni jakiego koloru byś chciała?
– Cytrynowy.
– Cytrynowy?
– No.
– Niechaj będą cytrynowe.
– Czy będzie nam dobrze?
– Oczywiście. Będę cię całował w kuchni.
– W pokoju też?
– Tam będę cię kochał.
Słowa paliły jej policzki jak ogień.
Jeszcze nigdy cytryn nie widzieli.