bezdenna
z gniewu wzgardy i apatii
serca kamień dłonią skruszyć
i zakochać raz ostatni
się w tym życiu co mnie rani
indolencją innych ludzi
zamieniając duszę w granit
spadający w serca studnię
muszę mieć tą siłę w sobie
bo kto jeśli nie ja sama
pojmę że wrażliwy człowiek
musi przeżyć nawet dramat
bycia tak podobnym do tych
którzy czerpią z mojej studni
bez pardonu tłocząc złe sny
by się dusza mogła brudzić
więc ją dziś inkaustem czyszczę
na biel karty się spowiadam
by od jutra znów zaistnieć
w niekończących się balladach
o tym pięknym świecie co nas
ukształtował w grzech pierwotny
który niczym mroczny rozbłysk
skalę doznań wielokrotni
.
już ci wszystko powiedziałam
a co więcej to nie zniosę
mojej duszy wytrzymałość
skarży się jesiennym głosem
deszczu co wtóruje mojej
katatonii nad kołyską
rozbujanych w tle urojeń
którym nie jest dana przyszłość
więc się gryzę w język krwisty
a na ustach krzywię uśmiech
wchodzę w świat nierzeczywisty
i odbieram sercu pośpiech
niech się słowa trawią w mroku
póki księżyc się kołysze
nad tą próżnią w twoim wzroku
kiedy pragnę przerwać ciszę
razem z deszczem spaść na ziemię
by zakwitnąć zielną wiosną
i wyśpiewać nową siebie
w prostych słowach . tak radosną
jak wspomnienia chwil niebieskich
nieskażonych żadnym słowem
wystarczały źrenic błyski
bez mówienia nic o sobie
za to teraz słów za wiele
więc nie będę już nic mówić
wiosnę w duszy tobie ścielę
byś mógł paranoje zgubić
.