*** (Dziś święto prawdziwe...)
trąbki Cheta Baker’a i estońskich poetów,
których czytam tego mglistego poranka
w tłumaczeniach Czesława Miłosza,
z angielskiego oczywiście, bo kto by się
połapał w ugrofińskich tematach i dźwiękach
podobnych uderzeniom poroża w korę
(lecz dla poety Ivara Ivask’a, będących cudem
muzyki i zwięzłości). Dobrze jest pochodzić
znikąd, czyli z krainy istniejącej bardziej
w sercach niż na mapach. Tu kończy się
nie tylko zasięg dębu, ale i zdziwienie
nad ludzką naturą, która sprytna jak sójka,
zawsze wypatrzy drogę do szczęścia
i poleci do światła, na przykład do ula
pełnego miodu i północnego słońca.