Artur Rubinstein gra koncert f-mol Chopina
jak łódka wydrążona z kory,
porwana rześkim strumieniem,
zasiadł do fortepianu w wieku
osiemdziesięciu ośmiu lat,
by jeszcze raz zagrać koncert
którego uczył się tak długo,
że wystarczyłoby na wszystkie
milczenia przed ważną podróżą
na drugą stronę zapisu nutowego
albo i pamięci tak słabej, że zgubiła
chwile i obrazy nie z naszej epoki.
Nuty wszak są trwalsze od ciepłych
palców pianisty. Nie umiem
pomóc wyobraźni, by mi ukazała
młodego Chopina i starego
Rubinsteina, siedzących w swoich
domach przy alabastrowych klawiszach,
bo w to miejsce, widzę tańczące
szkielety, w rytm polonezów
i walców, w klimacie całkiem
wampirzym i z lekka szyderczym.
I tak obrazy nie pasują do muzyki,
nie pierwszy raz zresztą.