Wizyta
o szesnastej we wtorek,
jak powiedziała, na rekonesans.
Nie wiem dlaczego, ale przybrała
postać wielkiej ropuchy.
Mimo jaskrawego makijażu
i różanych, tanich perfum,
pachniała bagnem i szuwarami.
Jej żeńska płeć była niewątpliwa,
nawet wydawało mi się,
że uważa siebie za atrakcyjną.
W wybałuszonych ślepiach
dostrzegłem drwinę, gdy oznajmiła,
że pora omówić szczegóły zgonu.
Wiedziałem, że bardzo niewiele
mogę negocjować, więc prosiłem
by nie za bardzo bolało i jeszcze,
by mógł dokończyć kilka spraw.
Spojrzała w bok, jakby nie dosłyszała,
a wychodząc, zostawiła błotny ślad.
W żadnym stopniu nie przypominała
tej czystej istoty z pism Platona,
Sartre’a czy Tomasza z Akwinu,
które czytałem w młodości,
a których bym nie czytał,
gdyby nie Ona.