rozebrane z dotyku
niby inne słońce
cierpliwe i pojednane
które pomimo wielu ran ciętych i kłutych
wschodzi
po tej samej stronie horyzontu
aby nakarmić życie cieniem
wskrzesić w człowieku bezkres
do którego się nie przyznaje
objaw się łzom niby westchnienie
przerośnięty uśmiech
co jest dowodem
na istnienie szczęścia
świadectwem dla jakiego obumiera
moje ciało rozebrane z dotyku
ogołocone z pobożnej krwi
cieszy się łza zasiana łaskawie
gdzieś w nas na samym dnie
rozrasta pokora
jaką cierpliwie się dzielimy
pielęgnujemy niby ranę zadaną
przez ukochane słowa
gdzieś pod sklepieniem
czeka przekrzyczana gwiazda
aby upokorzyć oddech
obezwładnić subtelność co należy się
sercu
nie chcę wierzyć
w nawrót namiętności
w odrodzenie jutra które już nigdy
nie będzie takie samo
nieśpieszne myśli
uśmierza boleść
roztrzaskanych o sumienie łez
na usta powraca cisza
kanwa
dla nowo narodzonego bólu