zanurzeni w zapachu tamaryszka
tam gdzie lato wypalało pragnienie
w cieniu zdrewniałych lian pozostali bezludni
bryzą podszyte szepty rozchylały jego nozdrza
a boreas zmarmurzał czoło rysując bruzdy
nie byłeś dla niej dębem ani jesionem
byleś ciemnym wichrem północy
i białą szadzią wschodu
ona też nie była twoją różą ani passiflorą
deszczem rozmyta otwierała wyblakłe wargi
a blask pioruna odsłaniał jej blade uda
jak łódkonogi przytwierdzała się do podłoża
nie szukała w tobie mocnego ramienia
szukała czystego diamentu ufności
zanim żar wygaśnie i spopieli ciała kochanków
a śmierć rozszerzy ich oczy na orosiałych łąkach
wcześniej słone krople rozłzawią źrenice