Jestem kobietą a moje ciało to komnata tortur
To był zwykły, kolejny wieczór, dzieci spały już w swoich pokojach. Mimo zmęczenia musiałam czekać na męża. Sara, znaleziona suczka rasy mieszanej jakby coś przeczuwała. Zachowywała się niespokojnie.
Usiadłam w fotelu i przymknęłam powieki.
Lucjana poznałam dwa lata po maturze. Byłam tuż po ukończeniu dwuletniego Studium Dziennikarstwa. Podjęłam staż w redakcji Dziennika Polskiego i równocześnie zaoczne studia. Chciałam zostać dziennikarką śledczą. Lucjan pracował tam jako informatyk. Oczarował mnie od pierwszego spojrzenia. Pięć lat starszy ode mnie, z własną kawalerką i samochodem. Ja, dziewczyna ze wsi, z biednej rodziny chciałam jak najprędzej usamodzielnić się i jeszcze pomóc rodzicom. Wiosna szalała, a ja razem z nią. Miałam obok kochającego mężczyznę i dość mocny start w życie. Po niecałym roku zaszłam w ciążę . Lucek nawet nie był zszokowany, wręcz przeciwnie cieszył się i planował kupno większego mieszkania i ślub. Dwa tygodnie potem złożyliśmy przysięgę w obecności urzędnika Stanu Cywilnego i naszych świadków. Rodziców nie poinformowałam o ślubie. Stanowili patriarchat bardzo wierzącej rodziny, natomiast mój wybranek nie chciał stanąć przed ołtarzem. Niestety w trzecim miesiącu poroniłam. Straciłam dziecko i po części miłość. Mąż oddalił się ode mnie. Znikał po pracy, do domu przychodził późno. Czuć było od niego alkohol. W niedługim czasie utraciłam pracę w redakcji – myślę, że redukcja etatów była zamierzona. Pracowałam w domu, pisząc artykuły do różnych czasopism. Jednak moje studia zaoczne stanęły pod znakiem zapytania. Z braku funduszy wzięłam dziekankę na rok. Byliśmy razem, a tak jakby osobno. Po długiej rozmowie podjęliśmy terapię w celu ratowania związku. Ponownie zaszłam w ciążę, która rozwijała się prawidłowo. Zamieniliśmy mieszkanie na większe. Byliśmy szczęśliwi. Wróciłam na studia. Aż do tego feralnego dnia porodu. Lucek cały czas był przy mnie, kiedy urodził się nasz synek. Pierwszy krzyk i łzy na jego twarzy. Potem cisza. Zabrano mi dziecko na… nie wiem na jak długo. Zniknął też mąż i nie pojawił się już więcej w szpitalu. Diagnoza brzmiała: Pani syn ma porażenie mózgowo… rdze… nio… we… dudniło echo w mojej głowie. Jednak, kiedy zobaczyłam malutką istotkę wiedziałam, że muszę żyć i być silna dla niego.
— Nie oddam cię nikomu – szepnęłam.
Wróciłam do pustego domu. Podjęłam walkę z życiem. Porzuciłam dziennikarstwo. Rozpoczęłam naukę na fizjoterapii by pomoc Kubusiowi. Lucjan wracał do domu po to, aby się przespać. Jakuba nigdy nie wziął na ręce. Gdyby nie moja siostra i sąsiadka, chyba bym nie dała rady ukończyć wydziału i zająć się rehabilitacją syna. Nagłe powroty męża do rodziny i szczęśliwe chwile powodowały u mnie nadzieję. Znowu zaszłam w nieplanowaną ciążę, a szczęśliwe rozwiązanie dało ogromną radość. Mieliśmy zdrową dziewczynkę. Kubuś i Joasia znakomicie się dogadywali. Ich ojciec powoli przyzwyczajał się do swojej roli. Jednak na krótko. To, co otrzymałam, powróciło ze zdwojoną mocą zabierając wszystko. Mąż zaczął pić, stracił pracę i znikał na wiele tygodni. Kiedy powracał, potrafił być nieobliczalny. Często uciekałam z dziećmi do sąsiadki. Mieliśmy założoną niebieską kartę, lecz tak naprawdę ten „kolor” nie chronił ofiary. Moim całym życiem zawładnęły dzieci i pragnienie zapewnienia synowi normalnego funkcjonowania – szkoły i ciągłej rehabilitacji.
Nagle wybudzono mnie ze wspomnień. Z wielkim hukiem otworzyły się drzwi i do środka wszedł gospodarz z trzema koleżkami. Wszyscy byli już dobrze wstawieni. Wyszłam do kuchni, tam gdzie moje miejsce. Czekałam na rozkazy pana i władcy. Po chwili ze skowytem przybiegła suczka – pewnie dostała kopniaka.
– No gdzie jest moja żoneczka? – Głos brzmiał coraz bliżej i donośniej. – Nie siedź jak krowa, tylko zrób coś na zagrychę – warknął. – Za pięć minut ma być gotowy półmisek!
– Lucjan, pokaż ten swój skarb – odezwał się jeden z kompanów.
– Mietek, daj spokój – odpowiedział. – Stara dupa już. A teraz idziemy na jednego – zaśpiewał i oddalił się.
Zrobiłam szybko kanapki, oczy zachodziły mi łzami i modliłam się w duchu, żeby nie pobudzić dzieci. W pokoju impreza rozkręcała się na całego. Jak zwykle głośne rozmowy, śpiewy i śmiech. Brzękało szkło.
– Zośka! – rozległo się wołanie. – Zapie...laj do nocnego, bo się płyny skończyły. Raz, dwa, trzy – zaczął odliczanie.
Szybko się uwinęłam i zajęłam ponownie swoje miejsce w kuchni. Nagle w drzwiach stanął mąż, a za nim jeden z koleżków.
– Zośka. To jest Marek – oznajmił. – I on chce ciebie puknąć.
– Lucek, co ty – wydusiłam z siebie i wcisnęłam się w kąt pomiędzy lodówką a ścianą.
Zostałam wyciągnięta za włosy i zgwałcona przez jednego, drugiego i trzeciego. Mój mąż trzymał mnie cały czas za ręce i dopingował.
– Co się tak bronisz, głupia – powtarzał. – Rozkładacie te nogi, jak tylko poczujecie chcicę – bełkotał.
Ocknęłam się cała obolała na posadzce w kuchni.
– Gdzie są moje dzieci? – zapytałam głośno.
Wstałam i poszłam do nich. Spały aniołki, a ja ucałowałam je na pożegnanie. Wróciłam do kuchni, wzięłam nóż i poszłam do salonu. Leżał na sofie i pochrapywał głośno. Wyjęłam z szafy garnitur w grafitowym kolorze, ładnie mu w nim było i błękitną koszulę oraz skarpety, podkoszulek i spodenki. Czarne buty wypolerowałam i postawiłam obok, wybrałam też granatowy krawat. Chyba wszystko, jeszcze włożyłam do kieszeni marynarki różaniec, ten z Rzymu. Niech ma na pamiątkę.
Z całą siłą uderzyłam nożem w klatkę piersiową, nawet z rany nie wyciekła ani jedna kropla krwi. Otworzył oczy i zastygł w niemym krzyku. Tętnica szyjna przestała pulsować. Potem już tylko widziałam jego bladą twarz i wciąż otwarte oczy. Zamknęłam je dłonią. Byłam jak głaz, bezduszna i wreszcie wolna. Zyskałam wiele, ale przede wszystkim spokój. Czy w tamtej chwili mogłam stracić jeszcze więcej? Wybrałam numer alarmowy.
– Słucham! Starszy aspirant Robert Myszkowski – usłyszałam. – W czym mogę pomóc?
– Zabiłam męża – oznajmiłam nadzwyczaj spokojnym głosem.