Jesienna mgła
z wilgoci ziemi wybudzona wieczorem
niskobielonym suknem łaskocze
kłosy traw ocalałe
przed ostatnim pokosem
wysnuta w bladych przepływach
przez łąki rowy i drogi
wyciąga dłonie pod sam las
mlekiem pomiędzy pnie się wlewa
wzbiera na sile i piętrzy nostalgię szarością
pośród opustoszałych pól sennie
powleka kontury
już tylko cieniem stoją krowy na pastwisku
jak dymy z kominów cieniste chałupy
i olchy rozmyte jak cienie
tam w dali strzępki szczytów brzóz zmieszane
z bladoróżowym niebem
które gwiezdna siostra przysłoni
a ona wilgocią w mroku owinie przestrzenie
jeszcze blisko pod nogami widać wrotycz
i w przekwicie bawełniane nawłocie
w roślinnych kształtach ostre
gdy przyjdzie świt opadnie
a słońce wypuści lśniących lin promienie
i wciągnie jak spektaklu kotarę
chłodem błękitu w obłoki przemieni
które deszczem spłyną śnić mgliście
wsiąkając w ziemię
To nie jest wiersz o jesieni:)