Wracam do domu
jakbyś, by przetrwać, w figurę kamienną się zmienił i w życiu trwał, niż przeżywał, sztywny i zimny dopóki swych okien nie ujrzysz widoku.
ciało to teraz ciężar zbyt duży by znieść również ból. otumanić się, skołować, oddychać jakby się nigdy nie potrafiło. i tylko czekać aż dotrę i złapię wreszcie tchu, haust powietrza najlepiej mi znanego.
z dala od swych ziem i serca własnego, człowieka jakby mniej o połowę. cudownie poznawać nowe miejsca, dusze, inna rzeczywistość fascynuje głowę.
z każdym dniem jednak ciężej znieść przejmująca tęsknotę.
czym bliżej, tym gorzej, łkam całym ciałem, czekając na jej koniec.
z nadzieją, że zmysłów nie postradam, że zdążę je ze mną dowieźć.