List do Williama Blake’a
już dwieście lat, jak odszedłeś
do swojej krainy
barwionej dziecinnymi
kolorami.
Anioły i demony
były tobie uległe,
skoro dały się poubierać
w akwarele,
niczym łagodne zwierzątka.
Pewnie wiesz,
że twoje dzieła
zdobią nasze półki,
lecz szczerze mówiąc,
nie jest z nami
najlepiej.
Wprawdzie
nieruchomą przestrzeń Newtona
zastąpiono nam,
tańczącą oberka,
przestrzenią Einsteina,
ale niewiele to pomogło.
Wyszczerzamy oczy
i nie widzimy ani Szatana,
ani Jezusa, ani Jehowy
ani też aniołów,
chociażby tych,
które mówiły do ciebie
z rozłożystego drzewa.
W dłoniach dzierżymy
cyrkle, trójkąty i liczydła,
a zachód słońca
nie jest zaproszeniem
do Ognistego Rydwanu
ale zjawiskiem matematycznym.
O śmierci
myślimy jak o rozkładzie ciała,
a naszą niby wiarę
trzymamy w formułkach
i starcza jej nam akurat na czas
od połowy nabożeństwa
do niedzielnego rosołu.
Wklejam z powrotem ten stary wiersz , który kiedyś stąd zabrałem.