Do Stephena Hawkinga
nie potrzebował wprawdzie
wózka inwalidzkiego,
ale za to lubił reflektory
i pokłony panów
w uniwersyteckich gronostajach.
Byłeś kapłanem
według nowego obrządku
i wiedziałeś, że to ty
masz teraz Słowo,
a nie zaklinacze pustych gestów
nad daremnymi ołtarzami.
Kiedy ogłosiłeś,
że Bóg już nie jest potrzebny,
zajmowałem się akurat
wsypywaniem cukru do mojej kawy,
którą pijam bez umiaru,
zwłaszcza przy lekturach
twoich książek.
Byłem nieco zdziwiony,
że tak łatwo
udało ci się zredukować Pana Boga
do roli producenta
seryjnych wszechświatów.
Wyjrzałem do ogrodu
i zobaczyłem żonę
podglądającą znajome kosy
suszące rozłożone skrzydła
po letnim deszczu.
Umysł mój
uśmiechnął się
do tej niepozornej myśli,
że przecież musi być ktoś,
komu można podziękować
za takie chwile.