Księga króla wiatrów cz7 z ?
Wiatry konkretnie posilone promieniami porannego słońca, zgodnie z sugestią jego zwiewności zebrały się tłumnie przy grocie Visena. Przyznam że nikt w ogólnie panującym zamieszaniu nie dostrzegł braku czterech młodzieńców. Jednak to nie można było uznać za coś osobliwego, gdyż wiatrom jak to bywa przy czymś zwiewnym, jest trudno podzielić swoją uwagę. Szczególnie, gdy przed nimi stoi jedno wielkości sporej góry wyzwanie. Wtedy widzą jedynie cel i swoją rolę w jego realizacji. Taki efekt śrubki w maszynie. Każdy stara się by jego część całości była super naoliwiona i pod żadnym pozorem nie zawiodła, a to co dzieje się obok to już całkiem inny wymiar. Król ponownie zapytał się czy ktoś po nocnym odpoczynku ma jakieś propozycje? Nikt, nawet pewien tajemniczy osobnik, który temu wietrznemu zgromadzeniu przyglądał się odpoczywając po nocnych eskapadach, nie okazał się jednak rozmowny. Przy braku chętnych do zabrania głosu władca zwrócił się ponownie do starca, który właśnie wyszedł ze swojej pieczary.
-Mówiłeś przyjacielu, że istnieje jakaś możliwość by tam się dostać. Mów zatem, może twoja podpowiedź będzie kluczem do tego zardzewiałego zamka, -stwierdził Esjen poważnym, a jednocześnie zatroskanym głosem.
-Ten cały Wersen to niezłe ziółko -zagaił zapytany, po czym przeciągnął się i splunął na trawę. -Od zawsze miał problemy z prawem wiatrów i co ciekawe przez swą butność i pychę nigdy za to nie odpokutował. Ma jednak kilka niedoskonałości. Wydaje mu się że zjadł wszystkie rozumy, lecz jakoś niestety w szkole nigdy tego nie udowodnił. Zawsze z wiadomościami jechał na brzuchu. Lećcie tam na miejsce i rozejrzyjcie się jak to wszystko w rzeczywistości wygląda. Pamiętajcie jednak, że choćby nikt tego na pierwszy rzut oka nie dostrzegał, zawsze istnieje jakieś rozwiązanie. Tylko trzeba się postarać i go odszukać. A ono najczęściej leży pod naszymi stopami.
Po tych słowach król nie czekał już na dalsze przynaglenia, tylko pośpiesznie zawirował i ruszył w kierunku zachodnim. Za nim też podążyli pozostali zgromadzeni.
Nirin wiedząc, że już długo nie będzie mógł powstrzymywać zdesperowanego przyjaciela w końcu ruszył w kierunku wyspy, jednocześnie dając znaki by wszyscy podążyli za nim, jednak tak by nikt z „brygady ratunkowej” nie śmiał go wyprzedzać. Lecieli w pewnej odległości od coraz bardziej ażurowej ściany wodnej, poszukując usilnie największego wyłomu, przez który można by było się dostać do wnętrza wyspy. Z każdą minutą widać było, że opary koniaku zdecydowanie skutecznie kusiły coraz to nowych wielbicieli markowych destylatów winogronowych. W pewnej chwili przyjaciele dostrzegli sporą lukę, przez którą czym prędzej zaczęli się pojedynczo przeciskać. Gdy już wszyscy w końcu pokonali wodną kurtynę, oczom ich ukazała się dziwna, wypełniona rzędami skał przestrzeń. Wnikliwe oko obserwatora w każdym z napotkanych wzniesień mogło dostrzec przynajmniej jeden otwór nieuchronnie zwiastujący jaskinię.
-I gdzie teraz? -zapytał Eltin wodząc dookoła przerażonym wzrokiem. -Przecież my tych dziur nie przeszukamy nawet przez miesiąc. A tu każda chwila jest na wagę złota.
-Spokojnie, Nie wpadajmy w panikę –zapiszczał Redin. -Pomyślmy chwilę. Skoro pokonaliśmy najgorsze, to i to się musi udać.
-Rozlećmy się na cztery strony i zobaczmy. Może coś się nam wyda dziwne. Jakiś głos, szmer, zapach. Trzeba próbować. Nie znajdziemy jej siedząc i płacząc. Spotkamy się tu za godzinę -zawołał Nirin i ruszył pospiesznie w kierunku zachodnim.
Pozostali za jego przykładem również pośpiesznie ruszyli i zaczęli zaglądać w każdy zakamarek napotkanych jaskiń w swoim rewirze.
Gdy tego nie chcemy czas mija nadspodziewanie szybko. Po godzinie, która wydawała się kwadransem poszukiwacze z przygnębionymi minami, obrazującymi niestety fakt, że penetracja wyspy nie przyniosła oczekiwanych efektów zebrali się ponownie.
-Znaleźliście coś -zapytał Eltin z nadzieją spoglądając na przyjaciół.
-Musiał ją dobrze schować. Nigdzie ani widu ani słychu -odpowiedział mu smutny głos Nirina.
-Ale czekajcie, -zawołał nagle Alden prosząc gestem wszystkich i ciszę. -Czy słyszycie to co ja? Wyraźnie słyszę jakiś śpiew.
-Teraz i ja też słyszę -zawołał Redin! -To chyba od ciebie -dodał spoglądając w stronę Eltina.
-Macie rację. To chyba prezent od Elie śpiewa miłosną pieśń wielorybów, -powiedział delikatnie zszokowany.
-Czyli jesteśmy w domu. Ona musu być gdzieś na wyspie -stwierdził uczonym tonem Nirin. - Wystarczy teraz lecieć za jego głosem, w tą stronę skąd śpiew będzie najwyraźniejszy. Nie ma na co czekać.
Po tych słowach, jak na komendę wymagającego sierżanta wszyscy z zapałem ruszyli przed siebie i zaczęli nasłuchiwać, z której strony brzmienie śpiewu jest wyraźniejsze. Zmiany jednak były bardzo niewielkie, a i szum pobliskiego morza, oraz rwetes sprzeczek przyjaciół udowadniających sobie nawzajem, że wskazany przez niego kierunek jest ten jedyny i właściwy sprawiły, że po kwadransie zatrzymali się z poczuciem przegranej w sercach.
-Nie, to nic nie przyniesie. Tylko tracimy czas, zawołał Eltin!
-Masz rację -odparł Nirin, -ale słuchaj. To nie był prezent dla nikogo z nas. Zdaje się, że tylko ty możesz odnaleźć odpowiedni kierunek. My ci nie będziemy przeszkadzać jedynie w ciszy podążymy za tobą.
Eltin słysząc tą podpowiedź rozejrzał się dookoła tak jakby szukał zgubionego natchnienia i następnie w skupieniu zatrzymał się przez dłuższą chwilę w bezruchu. Nie wiem czy chciał poczuć bicie własnego serca, czy tylko zamienił się w słuch. Trwało to jakiś kwadrans. Prawdę mówiąc, w sercach jego przyjaciół zaczęło powoli kiełkować zwątpienie, jednak nagle młody wiatr poruszył się nerwowo i z wolna podążył w kierunku północny-zachodnim. Z każdą chwilą przesuwał się coraz szybciej, tak jakby rosła w nim pewność podjętej decyzji. Przyjaciele widząc to ruszyli jego śladem jednak pod żadnym pozorem nie zmieszali odległości ich dzielącej. W końcu oblubieniec Elie zatrzymał się przed jedną z trzech dziur we wzniesieniu stojącym jakieś 100 m od urwistego brzegu.
-To chyba tutaj, -zawołał i znacząco machnął w stronę przyjaciół, po czym puścił się pędem w ciemną czeluść.
Jaskinia była o wiele większa niż się mogła wydawać na pierwszy rzut oka. Wewnątrz widać było efekty intensywnej acz dawnej działalności człowieka. Dzięki trzem wejściom wewnątrz było na tyle jasno, że dało się dostrzec wielki okrągły stół, na którym to stała znajoma szkatuła. Obok walały się w bezładzie stare krzesła. O ścianę oparty był zrolowany dywan. W koncie dostrzegli kominek na którym ktoś precyzyjnie ułożył stertę drobno porąbanych szczapek. Eltin stał i z uwagą przygładzał się jakby chciał swym wzrokiem dotknąć każdy najmniejszy nawet zakamarek pomieszczenia.
-O, brygada ratunkowa, nagle dobiegł ich głos spod sufitu. -Szybko się uwinęliście. Szacunek. Ale to i tak niczego nie zmieni -dodał nieznajomy i złowróżbnie się zaśmiał.
-Kto to mówi? -zapytał Nirin, który właśnie stanął obok Eltina.
-Co za głupie pytanie? A na kogo liczyliście? Na zajączka wielkanocnego? Macie niewątpliwą przyjemność zamienić kilka słów z największym wyrodkiem pośród wiatrów. To ja Wersen, wasz koszmar senny.
-Gdzie jest Elie?! -zawołał Eltin. -Wypuść ją potworze.
-O, potworze? A czemu nie okrutniku?
-Wiemy że ona tu jest. Zapłacisz za wszystko! -zakrzyknął Redin.
-Bezcelowe były wasze wysiłki. Widzicie ta linię na podłodze? Jeśli którykolwiek z was ją przekroczy to niestety, Księga Przeznaczenia pójdzie z dymem, a i piękna Elie bezpotomnie i przedwcześnie zakończy swoje młode życie. Pytania? Wątpliwości? Liczę na wasz rozum i przenikliwość.
-Po co to robisz? Przecież wiesz, że i tak przed sprawiedliwością nie ujdziesz -odparł Alden.
-O jakiej sprawiedliwości ty mówisz? Jak spłonie ta głupawa księga, skończy się wasz świat i wasza sprawiedliwość.
To co wydarzyło się po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez Wersena trudno było ogarnąć rozumem. Nagle do wielkiej sali wpadła cała wataha wiatrów, której przewodził „Zwiewny Esjen”.Zrobił się wokół tak wielki zamęt, że nikt właściwie nie wiedział do końca co tu się naprawdę dzieje. Jedynie tylko pewien tajemniczy Ciąg Dalszy, tuż po tym jak wpadł do pomieszczenia razem z królem dostrzegł, że z jednej niewielkiej dziury, która do tej pory była przesłonięta, ktoś niepostrzeżenie zdmuchnął przykrywający ją worek jutowy. Zabłąkany promień słoneczny, widząc przed sobą otwartą drogę, czym prędzej dał w nią nura. Okazało się jednak, że na tym szlaku stała stara, ale za to pokaźna lupa, która go tak umiejętnie skupiła, iż chcąc nie chcąc zapalił stertę wyschłych wiórek sosnowych, leżących na palenisku kominka. Wystrzeliły one do góry wielkim płomieniem i zaczęły z wielkim zamiłowaniem pałaszować pożółkłe strony Księgi Przeznaczenia, na której to właśnie leżały. Nie pomogło dmuchanie Eltina, a wręcz przeciwnie płomień dzięki niemu przybierał na sile. Jednak gdy do młodego wiatru dołączyli jego przyjaciele wspólnymi siłami przygasili ogień. Niestety, już z całej obszernej księgi zostały tylko dwie złote karty. Widząc to Ciąg Dalszy tylko zatarł z radości dłonie, gdyż oznaczało to że nie wykręci się od tego by ponownie nastąpić.