Podszepty
jęzorem z płaszczy w otwór rozdziawionej paszczy,
w jaskrawość, w której plama czerepu majaczy,
cień zmyć z powiek plunięciem, chromym drogę wskazać.
W progi obecności idź i ponieś gorliwość
oczyszczenia dla domu, co ma się w gruz zmienić,
najpierw księżyc się wpatrzy w niemal pełny kielich,
krew i ciało zostaną kolacją dziękczynną.
Ze stygnącym warg śladem idź z nimi, na nagich
łąkach skóry wysieją ci maki broczące,
skałę czoła w spiekocie głożyna porośnie,
w dłoniach i u stóp z tkanki wykwitną róż kwiaty.
Pozostanie już, tylko by umrzeć na belce
i niech leje się, leje krwi niewinnej więcej.