Dramat księżycowy (Rozmowy z M.)
spoglądam w niebo.
Gdzie sierp księżyca a na nim,
linia terminatora rozpięta między biegunami.
Jak zły omen wieszczy nowe jego zaćmienie.
Spoglądam wtedy przez teleskop łapczywie,
w wyobraźni kreśląc linię równika.
Co jak tor przeszkód usiana górami poimpaktowymi.
A tam znów ty, omdlała, uciekasz,
Resztką sił biegnąc, przed linią terminatora.
Co jak zły omen wieszczy kolejne "Jego" zaćmienie.
Które znów rzuci cię na kolana,
wyrwie resztki powietrza z piersi,
zmiażdży serce i zetnie krew w żyłach.
I zostawi cię znów aż do poranka.
Który wskrzesza wszystko, co beznadziejne
(tak jak zawsze miłość to robi
ze straconymi marzeniami).
By twój koszący lot komety rozpocząć na nowo.
I skryć twą twarz w warkoczach mglistych westchnień.
A wtedy u mnie wstanie nowy dzień.
A wieczorem skieruję swe oczy
ku dramatowi sierpa księżycowego,
po raz kolejny.
Mogąc tylko patrzeć...