Na znak pokoju
zostańcie,
nie idźcie w świat,
bo potem błądzę za wami,
jak cień za wiatrem,
jak liść za własnym drżeniem.
Moje myśli – jak dzieci –
nie znają posłuszeństwa.
Wybiegają przede mną
nagie
nieuchwytne
niespokojne
hałaśliwe, jak ptaki przed burzą.
Wtedy nakazuję im –
zostańcie,
lecz one pędzą dalej,
bezwstydnie unosząc mój
lęk
troski
upokorzenie ,
jak płomień w dłoniach z papieru.
Więc pozwalam im odejść,
bez gniewu.
A ja zostaję sama,
z pustką
wypełnioną milczeniem,
jak przestrzeń między
wdechem i wydechem,
jak niebo o zmierzchu,
bez gwiazd.
Chciałabym je chronić,
zanim wzniosą się w niebo,
gdzie mój głos nie sięga,
gdzie słowo
staje się światłem.
A ja milczę, chociaż wiem,
że wytchnienie nie zamieszka
w moim sercu,
dopóki nie nauczę się
akceptować życia
jako rzeki,
która płynie
nawet bez brzegu.
Na znak pokoju
zbieram
ich rozproszone okruchy,
i patrzę bez żalu,
jak odchodzą.