jesteś mgnieniem na całe życie
rozkawalone na pół
jeszcze słychać krzyk a już bezdech
zamyka wybrakowane życie
ona nawet wyczerpana z bólu
będzie ociekać mlekiem
dla kogo pokarm
będą wytwarzać obrzmiałe piersi
bez względu na koleje losu
matki karmią cierpliwie
i łzy nie uronią gdy biel pieluchy
w popiół się zamienia
wypłakały już wszystkie wody
nie drgnie im dłoń kiedy
gołębi puch wtykają
pomiędzy wspomnienia
w smutku bezbrzeżnym bez dna i echa
bez granicy bólu
podążają w nicość istnienia
jałowych cierpień i sterylnych wzruszeń
komu opowiedzą co czuły
kiedy milkło bez płuc kwilenie
kiedy spojrzenie na zatrzaśnięte wieko
w pustce szukało zabliźnienia ran