Dyrygent
Szczęście go też opuściło
Wrakiem człowieka nazwać go można
Góry chciał pokonać
Niezliczone wody przepłynąć
Samotny dyrygent nie dał rady
Muzyka go zawiodła
Jego orkiestra ucichła
Bóg go surowo ukarał
Za jego ambicje...
Hipnotyzował widownię
Swym popisowym numerem
Gromkie brawa zagłuszały jego myśli
Był najlepszy
Nikt go przebić nie mógł
Teraz na jego widok
Wszyscy milkną...
Zgrabnymi machnięciami batutą
Tworzył muzykę niczym bóg
Pod jego okiem
Wszystko brzmiało pięknie
Jakby niebiosa na Ziemię zesłano
Trębacze radośnie trąbili
Bębniarze energicznie bębnili
Od czasu jego upadku
Nastała głucha cisza...
Miasto już go nie pamięta
Został całkiem sam
Setki razy o pomoc wołał
Nikt go nie usłyszał
Jego własne myśli
Również straciły głos
Po latach uciążliwej walki
Nie miał już sił
Uśmiercił się bezboleśnie
A szarawy niegdyś świat
Znów zaczął tętnić życiem...