point of no return
odziedziczył geny najlepsze
doskonałe przystosowanie
do skomplikowanego
świata
pamiętam jak robiliśmy w trawie
gniazda jak te słynne kręgi
w zbożu
uciekaliśmy przed trzcinką babci
i jak przyjeżdżał do Krakowa
aby mi pomóc - cóż więcej
mógł zrobić...
wujek Piotrka był dzieckiem indygo
podobnie jak ja ale to zniszczono
hormony szalejące niszczą czystość
są jak wichura na wodach
Genezaret...
Piotrek zna chyba wszystkie języki
a co najmniej jeden a dobrze
pewnego razu obudził się sparaliżowany
i nie mógł się poruszyć - przykuty jak do ściany
modlił się do Charbela i dnia następnego
wstał ze swego łoża olejkiem skropionego
z wdzięczności nauczył się arabskiego
drugi raz miał Hashimoto
gdy poczuł się dobrze
pojechał na badania
po chorobie ani śladu
- lekarze szczęki zbierali
z podłogi...
poszedł raz na pocztę
i za okienkiem zamiast
urzędniczki
ujrzał naszą wspólną
ciotkę
nie wiedział jeszcze
że późnym wieczorem
zmarła w cierpieniach
dusząc się jak Chrystus
o czym nikt nie myśli
siedziała w tych swoich wielkich
okularach i z tamtej strony
rzekła do Piotrka tylko jedno
zdanie
"ja nie mam dokąd pójść..."
wyleciał Piotrek z poczty jak torpeda
i zaraz wszystkiego się dowiedział
pojechał po Ojca i razem poszli
do kościoła zamówić mszę
w intencji naszej wspólnej
zmarłej przedwcześnie
ciotki
nie lubię racjonalizmu katolików
wolę takie akcje jak ta
nikt się już nie modli za bliźniego
nikt nie kocha już nawet siebie
samego...
ludzi interesuje tylko grill w sobotę
i nikt nie przeczuwa
co będzie krótko
potem...
***
zmęczony niekończącymi się trasami
pośród gwiezdnych dróg
zatrzymałem auto na jakimś parkingu
gdzie nad barem neony świeciły...
zamówiłem grochówkę i bigos
i mocną turecką na snu odpędzenie
lecz średnio to pomogło
wróciwszy do auta zamarłem
na miejscu kierowcy siedział ktoś
gdy drzwi otwarłem - już wiedziałem
że to On...
jak wtedy we śnie nic nie powiedział
idąc po falach w stronę plaży
a obok pamięci świętej ciotka
i szczęście jakiego nigdzie indziej
nie spotkam...
nie mówił nic - patrzył wyczekująco
na znak głową kiwnąłem
i miejsce pasażera zająłem...
wyjechał lepiej niż Hołowczyc
i pognaliśmy dalej
a mnie w kwadrans sen głęboki
zmorzył...
gdy się ocknąłem
byliśmy na miejscu
i nikogo w aucie więcej...
wyspany zacząłem wynosić bagaże
wszak przede mną urlop długo
wyczekiwany
i nagle wzrok padł na tablicę rozdzielczą
oczom nie wierzyłem zupełnie -
- wskaźnik paliwa przez trzysta kilometrów
ani na milimetr nie drgnął...
***
najpierw jest mrok i wielki spokój
uczucie zapadania jak w poduszkę
z puchu...
niektórzy film swego życia oglądają
inni od razu do tunelu wchodzą
a światełko na końcu wciąż rośnie
w oczach i rośnie...
gdy u kresu tunelu stają
jeszcze jest możliwość
powrotu
pokazują im miasta i krainy świetliste
i ani jednego pyłku
zanieczyszczeń
gdy oglądną ten rąbek tajemnicy
wybór dostają - zostać czy może
wrócić...
większość zostaje i przekracza
przezroczystą linię ze światła
kto ją przejdzie nie ma powrotu
point of no return
cenniejszy od najczystszego
złota...
***
czasami widzę przeszłość
jestem teraz gdy to piszę
w swoim domku pod wielkim
miastem
które Paderewskiego hucznie witało
kanapa wygodna wokół meble i sprzęty
w aneksie kuchnia - za oknem maybachy
gdy tak siedzę przed jasnym ekranem
który z pewnością działa w obie strony
myśl nagła wpada do głowy
co było w miejscu gdzie siedzę
sto lat temu...
a jeszcze wcześniej - powiedzmy
kiedy Chrystusa krzyżowano
czy były tu wielkie potężne dęby
puszcze pradawne jakich nie ma
czy żyły tu dzikie zwierzęta
i ludzie odziani w co popadnie
a może lodem skute było miejsce
gdzie teraz nasz domek stoi
mijały ery epoki eony...
czasami widzę przyszłość
co będzie tutaj za lat trzysta
czy ludzkość III tysiąclecie
przetrwa...
i co z Polską będzie naszą
niebieską od koloru szaty
Jasnej Panny z Podhala
za lat już nie dwieście
jak pisali nasi wieszcze
już tylko lat osiem
pozostało na opamiętanie
i serc naszych złamanych
na powitanie Pana
przygotowanie...
***