Wczoraj... i dziś...
na plażę, zdjęła sandały na obcasach.
Zachodzące słońce brało słoną kąpiel,
podczas, gdy przybrzeżne fale łagodnie
obmywały z piasku jej stopy.
Ze zdziwieniem spojrzała na obraz odbity
w wodzie, mieniący się barwami
i pasemkami, podobny do tygrysiego oczka
w złotym pierścionku zaręczynowym.
Obracając obrączkę na serdecznym palcu
lewej dłoni, patrzyła w niebo, które
pamiętnego poranka było niemym
świadkiem ich zaręczyn.
Tamtego dnia, morska bryza rozwiewała
miedziane włosy a piegi na nosie nadawały
dziewczynie nietuzinkowej urody.
Wpatrzona w zakochane oczy, nasłuchiwała
szumu fal; narzeczony ożywił struny gitary,
a ona, przytulona do niego, nuciła ulubioną
melodię.
Mieniące się w wodzie słoneczne odbicie,
zaczynało powoli znikać za horyzontem...
Przymykając powieki, wdychała znajomy
zapach męskich perfum; poczuła przyjemny
uścisk rąk obejmujący jej smukłą kibić,
serce zabiło mocniej.
Nieznośny skwir mew krążących nad głową,
wyrwał ją ze wspomnień. Jak przybrzeżna
fala, uparcie powracało pytanie - dlaczego
musiał odejść w zaświaty, skoro nikomu
w niczym nie zawinił.
Ubolewała nad tym, że z podciętymi
skrzydłami nie mogła sięgnąć nieba,
by móc przekroczyć próg Piotrowej
Bramy. Wtulona w ukochane ramiona
mogłaby wypłakać się i poskarżyć
na bezlitosny los, który skazał ją
na samotność przepełnioną bólem...