Wiórek III
– Nadal nim jestem.
– Czy to dzięki temu wszystkiemu… – Wiewiórka z zakłopotaniem wskazała na dorysowaną buzię i doczepione patyczki.
– Nie. To nie dlatego, że zrobiono ze mnie pajacyka. Ożywiło mnie twoje ciepło, Wiórku. Odkąd twój tato zachorował, przed nikim jeszcze tak nie otworzyłeś serca – wyjaśnił Lutek.
– Skąd wiesz o moim tacie i o tym, że… – głos Wiórka zadrżał.
– Drzewa widzą i pamiętają wszystko. Moje drzewo rośnie niedaleko twojego domu. Często zbierasz tam orzechy. Pamiętam, jak tato bawił się z tobą w naszych liściach i uczył cię skakać po gałęziach. Czasami, w naszym cieniu, czytał ci listy od mamy. Pamiętam też dzień, w którym zachorował – i jak z troską zbierałeś do późna w nocy orzechy, bo bałeś się, że zabraknie ich na zimę.
Przez chwilę Wiórek myślał, że to sen. Poczuł się tak, jakby ktoś bez pytania o zgodę zaglądał w głąb jego serca. Bezradny jak małe dziecko, usiadł naprzeciwko Lutka. Wielkie łzy spływały po falbance różowej sukienki. Milczał, patrząc na pajacyka, jakby pragnął, by ten dokończył rozpoczętą operację otwartego serca.
– Dlaczego mi o tym mówisz? Byłem wtedy bardzo samotny. Nikt mi nie pomagał – szepnęła w końcu wiewiórka po długiej chwili ciszy.
– Nikt nie pomagał, bo nie chciałeś pomocy. Byłeś dumny.
– Byłem już dorosły. Nie chciałem, żeby ktoś wtrącał się w nasze sprawy.
– Duży czy mały – to bez znaczenia. Czasami wszyscy potrzebujemy wsparcia.
– Do czego zmierzasz, Lutku?
– Wtedy tato był z ciebie dumny. Radziłeś sobie wspaniale. Ale myślę, że dziś nie byłby szczęśliwy, patrząc na twoje życie…
– Dlaczego?
– Bo jesteś sam.
– Nie ma w tym nic złego…
– Może nie. Ale masz tyle okazji, by spędzać czas z przyjaciółmi.
– Przy wspólnych wieczorach zapasy szybko się kończą…
– Nie potrzebujesz już tylu orzechów co dawniej. Te czasy minęły, Wiórku. Musisz nauczyć się dzielić tym, co masz. Przyjaźnie tego potrzebują. Inni też dzielą się z tobą tym, co mają.
– Oni na pewno mają więcej ode mnie.
– Nie sądzę. Gromadząc bez końca orzechy, próbujesz wypełnić pustkę w sercu. Za każdym razem, gdy ta pustka boli, biegniesz po kolejnego orzecha. Na chwilę robi się lżej, a potem znów coś uwiera – tutaj, między żebrami, prawda? – pajacyk lekko szturchnął wiewiórkę patyczkową łapką w pierś.
– Opowiadasz bzdury. Jestem po prostu zaradny. W moim domu nikogo nie potrzebuję. Wystarczą mi przelotne spotkania w lesie – oburzył się Wiórek. Krytykę znosił z trudem.
– Rozumiem. Nie będę już nalegał… Zanim jednak wyjdziesz, proszę cię o jedno: zostaw mnie na łóżku Zosi – powiedział łagodnie Lutek.
Wiórek poczuł smutek. Chciał powiedzieć, że Lutek należy do niego i że zabierze go do domu… lecz pajacyk nie był już tylko orzechem. Był Lutkiem.
– Nie smuć się, Wiórku. Pomyśl o Zosi. Mam ważną misję. Pojadę z nią do szpitala, a ona będzie opowiadać o mnie swojemu tacie.
– Dobrze, Lutku. Czy będę mógł cię odwiedzać? Może zawieszą cię na choince?
– Na pewno. W końcu do tego jestem stworzony… pajacyk na choinkę – szepnął z uśmiechem.
Wiórek przytulił go delikatnie. Ogarnęło go ciepło, dawno zapomniane – ciepło bliskich serc. Ostrożnie wyszedł z szafy, zerknął na drzwi i szybko podbiegł do łóżka. Wspiął się na poduszki i ułożył Lutka wygodnie między misiami.
– Powodzenia. Przyjdę po świętach – wyszeptał.
– Do zobaczenia, Wiórku. Wszystko się ułoży. Obiecaj mi tylko jedno…
Wiórek zatrzymał się na parapecie.
– Słucham.
– Gdy następnym razem zapragniesz pobiec po kolejnego orzecha, zaproś do domu kogoś z lasu. Choć raz.
– Zgoda – uśmiechnął się. Pomachał pajacykowi i zeskoczył na dach.
Po powrocie do domu, chociaż wszystko było poukładane jak przed wyjściem, od razu zabrał się za porządki. Kiedy już wszystko poprzestawiał i poodkurzał, zajrzał do komórki.
– Nigdy nie wiadomo… Od dłuższego czasu zapowiadają srogą zimę… – mruknął pod nosem i wyszedł na poszukiwanie dodatkowych orzechów.
– Witaj, Wiórku, nie było cię cały dzień. Znalazłeś swojego skradzionego orzecha? – przy stosie mocno brązowych liści przywitał go Rutek.
Wiórek otrzepał się z liści, lekko zakłopotany.
– Znalazłem, lecz zostawiłem go dzieciom.
– Słusznie postąpiłeś. Masz ich mnóstwo, a dzieci na pewno zrobią z nim coś dobrego.
– A co ty właściwie robisz o tej porze? Jest ciemno – zapytał po chwili krępującego milczenia Rutek.
– Wyszedłem na spacer… Jeśli masz ochotę, zapraszam do siebie na herbatę – zaproponował Wiórek, dotrzymując obietnicy danej Lutkowi.
Rutek z entuzjazmem przyjął propozycję, zaskoczony zachowaniem Wiórka. Od dawna próbował go lepiej poznać, lecz było to wyjątkowo trudne przy skrytym i – jak chodziły plotki – skąpym charakterze wiewiórki.
– Zapraszam cię na sobotni obiad, będą też inni sąsiedzi – zaproponował Rutek po herbacie, przed wyjściem do domu.
– Bardzo dziękuję, ale…
– Nie ma żadnego „ale”. I nic nie musisz przynosić – nalegał Rutek.
– Sobota o trzynastej – powtórzył i wyszedł zadowolony, nie pozostawiając Wiórkowi czasu na odpowiedź.
Wiórek po jego wyjściu przeliczył orzechy. Do herbaty przyniósł dwa.
– Siedemdziesiąt siedem… – mruknął pod nosem, zatrzaskując drzwi od komórki.
Spędził tak miły wieczór w towarzystwie Rutka, że tym razem mało przejął się liczbą pozostałych orzechów. Pomimo wielu wahań w sobotę włożył kilka orzechów do lnianej torebki i poszedł na zaproszony obiad. Zaskakując siebie samego oraz gości, po posiłku zaprosił wszystkich na świąteczny obiad do siebie.
Od tej pory do drzwi jego domu coraz częściej pukali przyjaciele, a on coraz rzadziej wychodził jedynie na poszukiwanie nowych orzechów. Przed Nowym Rokiem z niecierpliwością pobiegł do domu, w którym został Lutek. Tym razem nie był sam.
– Mija, przestań, bo nie dobiegniemy tam do zachodu słońca… – burknął, otrzepując się ze śniegu, którym obrzucała go po drodze nowa towarzyszka.
– No dobrze… Daleko jeszcze? Zimno mi w łapki.
– Za rogiem następnej ulicy… Na rzucanie śnieżkami jakoś nie jest ci zimno – odpowiedział Wiórek, trafiając Miję małą kulką śniegu.
Kiedy dobiegli na miejsce, z mocnym biciem serca Wiórek wdrapał się na parapet.
– Jest… Lutek! – krzyknął szczęśliwy na widok błyszczącego w blasku świec pajacyka.
Lutek siedział wygodnie na kominku. Tuż obok bawiły się dzieci w towarzystwie siedzącego w fotelu mężczyzny.
– Popatrz, tato, zbudowałam nowy pałac… – zza szyby dobiegł radosny głos dziewczynki.
– Tato… – szepnął zaskoczony Wiórek, ocierając ukradkiem łzę wzruszenia.
Mija w milczeniu ścisnęła jego dłoń, udając, że nie widzi łez. Wiórek tylko jej opowiedział o pajacyku. Z milczenia obojga wyrwał ich tajemniczy głos:
– Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo jestem szczęśliwy na wasz widok, Wiórku.
Wiewiórki rozejrzały się wokół, po czym spojrzały na Lutka. Pajacyk z błyskiem w oku lekko się uśmiechał.
- Lutku… a gdybyś ty wiedział… – zaczął Wiórek, lecz ciepły, znajomy głos nie pozwolił mu dokończyć. – Wiem wszystko, co widzę w twoich oczach, drogi Wiórku. – Czy chcesz, abyśmy cię stąd zabrali? Ich tato wrócił… – Przebudził się, kiedy Zosia o mnie opowiadała. Teraz traktują mnie tutaj jak króla – zażartował Lutek. – Poza tym widzę, że masz znacznie ciekawsze towarzystwo niż orzechowy pajacyk. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko macie ochotę. – Dobrze, przyjacielu. Dziękuję ci za wszystko – rzekł Wiórek, posyłając Lutkowi uśmiech wdzięczności za przebudzone serce.
Odtąd już nigdy nie czuł się samotny. Na początku następnej zimy, zamiast codziennego przeliczania zapasów, wieczory spędzał na zabawie ze swoimi dziećmi i pakowaniu świątecznych prezentów.
