chciałbym szlochać ale żal jest za głupi
uścisnąć ciemność i pójść na przekór
nie sobie lecz losowi
po kres nocy
za początek nowej walki
za miłość która bywa niewystarczająca
bez marzeń
miękka jak letnia róża
i taka cicha i czysta jak dziewczęca niewinność
w rozkloszowanej sukience
niczym parasolka na deszczu
bez kościanej rączki
popłynąć z nurtem ulicy o jeden przystanek
za daleko. potem
spalać się po kawałku aż
po pałającą biel słońca
posłuchać dźwięków ludzkiego życia
ujrzeć i księżyc i gwiazdy i boski świat
zasmakować snu i ciszy
popróbować pokonania lęku
na życie
a jeśli przyjdziesz do mnie
nie pytaj o motyle
odleciały…