Poranek człowieka
nawiasy stawiam by wymiar miała.
Prawdą kłamstwa przyoblekam, to modne.
Staje nad krawędzią, pod nogami piekło.
Mów co ładne, głupotą się zachwycaj,
przyklaskuj gdy wulgarną narracją cnoty oblekają.
Zmęczonym jestem łgania ogromem.
Brudem i dekadencją tego oto świata.
Złamani w pył pod nogami wielkich,
co dopiero wstali by zniszczyć brata.
Piękno za grosze dziś sprzedajemy,
na duszę promocja, serek za pół ceny.
W nocy gdy ciemność po mnie przychodzi,
leżę wśród oddechów ważnych dla mnie.
Mażę i błagam, los, bogów i wszystko,
bym na tyle długo był, by być tarczą, opoką.
By w brudzie się tarzać, by oni nie musieli.
Wstaje co rano i radość zostawiam przy nich,
kolejny raz staje się robotem.