Kiedyś
To co kiedyś ważne było, przykrył wczorajszy zmierzch.
Co drugi oddech kłuje smakiem łez,
co trzeci oddech kala szalony szept.
Zgubiony czas nie wart szukania,
a prawd miliony wartości już nie mają.
Jedynie noc resztką alkoholu we krwi
pobudza mnie, by w bezcelowości próbować.
Jeszcze jeden raz, obudzić się i płonąć.
Wyciągnąć dłonie do gwiazd i poznać smak.
Oczy zamknięte w panice kradnąc te kilka chwil,
czując coś co dawno powinno nie istnieć.
Jutro ranek zbudzi mnie wołaniem o czynsz.
A tak bardzo nie chce blasku odbitych snów,
oblanych codziennością szarych ścian.
Kalecząc mnie bełkotem nic nieznaczących słów
co dla innych życiem i śmiercią są.
Moja wolność bezrozumnym wyciem i zatraceniem,
zgubieniem bez konieczności szukania.
Zatopieniem się w szumie kosmosu, nie być już,
a BYĆ.