Do świtu daleko...
oblepił gałęzie dzikich jabłoni
przed oknem.
Wiatr, swoim żałobnym zawodzeniem,
doprowadza do szału
optymistyczny mikro świat mojego ciała.
Migrenę czuję już nie tylko w skroniach.
Jedno okno, w bloku naprzeciwko,
stawia wytrwały opór nocy.
Żar z papierosa tli się jak S.O.S.
Przez chwilę czuję pokusę by odpowiedzieć.
Rezygnuję, za daleko by zrobić cokolwiek.
Trwamy razem w tej symbiozie na odległość.
Cień psa, owinął wokół latarni cień człowieka.
Zaplątali się w pętli czasu, na jednej smyczy.
Pies jazgotliwie oszczekuje niewidocznego intruza
i kręci dookoła jak oszalały.
Budzi pół bloku.
Latarnia gaśnie, oddając ostatnie tchnienie.
Ogrzewam dłonie kubkiem herbaty
i obserwuję trud wskazówek zegara
wędrujących w lunatycznym letargu po cyferblacie.
Wygladają jak więźniowie na spacerniaku.
Do świtu daleko...